Pierwszy raz usłyszałam to określenie chyba 3 lata temu. I się uśmiałam. A po chwili refleksji stwierdziłam, że w sumie to o mnie. I już się nie śmiałam aż tak bardzo.
Czy wiesz co to?
To osoba, która zdobywa wiedzę, chodzi na studia, kursy, czyta książki i co tak jeszcze, a potem nic z tym nie robi. Czyli zdobywa wiedzę dla samego jej zdobywania.
I to oczywiście nic złego, jeśli robi się to świadomie i ma się z tego przyjemność, czyli takie hobby.
Ale każde hobby, ma potencjał na to, by z pasji stać się obsesją.
Ja sobie uświadomiłam, że choć uwielbiam się uczyć (zrobiłam 5 podyplomówek, miliony szkoleń i kursów, kupowanie ton książek też za mną) i to poprawia mi humor (wiem, to chore, ale mam to zdiagnozowane chociaż 😉), to nie wykorzystywałam od razu wielu tych informacji i one przepadły w czeluściach mojej niepamięci.
W związku z tym cały czas miałam poczucie niedosytu, że za mało wiem, więc robiłam kolejne coś i coś tam. I potem znowu i znowu.
Gdy rozmawiałam z innymi ćpunami wiedzy okazało się, że nie wykorzystują jej również z powodu jakiejś obawy przed… i tu pojawiały się różne powody:
…bo nigdy dość dużo wiem, aby…
…nie wiem od czego zacząć…
…boję, że wyjdzie, że źle umiem…
Hmhmhmh… jak sobie uświadomiłam, że tracę cały ten potencjał ze świeżo zdobytej wiedzy, bo się boję oceny przez innych, że za mało umiem albo, że mi nie wyjdzie za pierwszym razem, to się wkurzyłam sama na siebie.
A potem pomyślałam, że po prostu chcę to zmienić.
I możliwe, że wtedy pierwsze klapki mi się otworzyły co do bycia dla siebie łagodną osobą.
Ja po prostu bałam się porażki, bo dla mnie porażka, to była oznaka, że się nie nadaję do czegoś. Że się do tego nie urodziłam. Po za tym nie lubiłam być w roli ucznia, który popełnia błędy. Nie lubiłam popełniać błędów. Wrrrrrr 😠😡🤬 – tak bardzo nie lubiłam.
Wolałam być uczniem, ale tak naprawdę „nieuczniem”, bo ja przecież dla przyjemności tu przychodzę i wtedy cała odpowiedzialność za wprowadzanie w życie tego czego się właśnie dowiedziałam na przykład na studiach, nie musiała być przeze mnie dźwigana, bo przecież nie jestem PRAWDZIWYM uczniem, bo ja dla przyjemności tu przychodzę przecież … Uff – zamotane, wiem.
A co za tym idzie, nie było szansy na porażkę, bo ja przecież nic z tym nie robiłam – system ograny!
Szach mat, wszechświecie!
No i gdy sobie to uświadomiłam, to postanowiłam to zmienić. Od tego czasu moje życie to piekło. Bo jednak, gdy wypiera się kwestie porażek, to jest przyjemniej. Nie boli, gdy się upada, bo się nie upada, bo się nic nie robi.
No, a gdy się robi, to się upada i wtedy boli.
Proste.
Ale tak przecież jest. Jeśli podejmujesz wyzwanie i wychodzisz poza swoją strefę komfortu, to na bank upadniesz. Nie ma opcji. I tak ma być. Dobrze o tym wiedzieć, to człowiek się nie wystraszy, gdy zalicza wtopy. Albo nie wie, co dalej. Bo czasami nie wiadomo. Czasami trzeba poczekać na rozwiązanie. I to też jest ok. Nie musimy wiedzieć wszystkiego od razu.
A w kwestii ćpania, to jeszcze jedna pozytywna zmiana. Od dłuższego już czasu staram się od razu wprowadzać w życie to, czego się dowiaduję i czuję, że może się przydać, albo chcę przetestować.
To ogromnie pomaga, bo rzeczywiście to, co przefiltrowane przez nas, wrzucone w świat, ma tendencje zostać z nami na dłużej i ostatecznie nie mam poczucia, że tracę czas. Bo po prostu każdego dnia poprawiam odrobinę swoje życie. O tyci mini odrobinkę. Odrobiniunkę taką.
Na przykład ostatnio w podcaście usłyszałam, żeby pytać klienta: „Co sprawiło, że chcesz z mną pracować?” – Niby banał i w sumie to robiłam, ale rzadko intencjonalnie i nie zapisywałam wyniku, aby do niego wrócić.
Więc tego samego dnia zapytałam mojego klienta po skończonym treningu indywidualnym dla szefów: „Co sprawiło, że po pierwszym spotkaniu chciałeś ze mną nadal pracować?”
I wiecie, co powiedział?
„Bo Ty słuchasz. Tak naprawdę. Znajdujesz dystans, taki obiektywny do sytuacji i dajesz przestrzeń. Po prostu wzbudzasz zaufanie.”
WOW!
Warto było zapytać.
A mówią, że ćpanie jest bez sensu.
Chyba nie każde. 😉
Miłego dnia!
Bądźmy dla siebie łagodni,
Marta