Najbardziej na świecie nie lubię gdy ktoś mi mówi co ja czuję, co powinnam czuć albo co myślę lub co powinnam myśleć. Od razu zapalam się jak zapałka. I mam ochotę krzyczeć. I iść na wojnę.
Ale jest jeszcze coś, czego nie lubię równo mocno.
Trudne rozmowy. Każdy definiuje po swojemu, ja tutaj mam na myśli, takie rozmowy, które mają uratować relacje z drugą osobą, odsłonić nasze potrzeby, naszą wrażliwość i są wystawieniem się na chłostę od życia.
Ło matko, jak mam z kimś rozmawiać, by oczyścić atmosferę, albo powiedzieć na czym mi zależy, gdy to jest cholernie dla mnie trudne, ze względu na osobę, z którą rozmawiam, to przeżywam koszmarne katusze. Zdarza mi się to dość rzadko, ale i tak pamiętam te chwile na długo.
Jąkam się, czerwienię, drży mi całe ciało (a przynajmniej tak to czuję), tracę kontrolę nad mięśniami twarzy i moje usta wyginają się w jakąś podkówkę. No i te łzy nadchodzące do oczu …
Masakra.
Nienawidzę tego momentu!
I z przyjemnością obserwuję, że nie tylko ja. To takie nikłe pocieszenie we wspólnej niedoli.
Są osoby, które reagują podobnie do mnie, inne gotują się i wyglądają jak wrzący garnek z wodą, z którego za chwilę, już tuż tuż, spadnie pokrywka na ziemię z głośnym echem obijając się wte i wewte…
Są i takie osoby, które milkną, mrozi się im krew w żyłach, nabierają surowego wyglądu twarzy i szykują się na atak.
Inne zaś wycofują się i gasną w oczach.
Każdy z nas ma jakąś swoją reakcję, czasem kilka, czasem jakiś mix.
I to jest efekt cierpień, które przechodzimy w środku.
Bo gdy nasze granice zostały naruszone w jakiś sposób, gdy ktoś bez pardonu rozdeptał nasze dobre chęci i wystrychnął nas na dudka lub sprawił, że przestaliśmy wierzyć w ludzi, to cząstka nas się kruszy.
I czasem nic z tym nie robimy.
Czas mija.
A my dalej nic z tym nie robimy.
Bo nie wiemy co.
I cierpimy w środku nadal.
Nie rozmawiamy, bo nie umiemy. Bo nie wiemy jak zacząć. Bo boimy się (paradoksalnie), że kogoś urazimy. Bo nie wierzymy w dobrą intencję drugiej strony. Bo w głowie zrobił się podział JA kontra reszta świata.
Różnie bywa.
Jednak co pomaga, tak zupełnie serio pomaga, to rozmawianie.
Stare, dobre, offline-owe rozmawianie.
Wiem, właśnie wtedy te reakcje ciała są niezwykle deprymujące (w każdym razie ja tak mam). Ale warto. A im szybciej się porozmawia na trudniejszy temat, tym mniejsza szansa, że nasze ciało wybuchnie z rozpaczy.
Zatem, porozmawiaj dziś, jeśli czujesz, że coś Ci leży na sercu. Powiedz:
👉 co się stało,
👉 jak się z tym czujesz,
👉 co to powoduje,
👉 i jaką masz prośbę do tej drugiej strony.
A jak chcesz wymiatać w budowaniu relacji, to zapytaj:
👉👉👉A czego Ty ode mnie potrzebujesz?
[ROZMAWIAĆ, ROZMAWIAĆ I JESZCZE RAZ ROZMAWIAĆ.A WSPOMINAŁAM, ABY ROZMAWIAĆ?]
Obiecuję, że ta rozmowa NIE będzie prosta. Będzie cholernie NIE prosta.
Ale warta swojej ceny w długim czasie.
Bądźmy dla siebie łagodni,
Marta