Czy znasz historię o pani Daugherty? Przeczytałam o niej w książce „Viral” Piotra Buckiego. Oto fragment o niej.
„Pani Daugherty uczyła dzieciaki w szóstej klasie szkoły podstawowej w Chicago. Szanowana, lubiana, wymagająca. Pech chciał, że tuż przed odejściem na emeryturę trafił jej się wyjątkowo paskudny rocznik. Krnąbrne, okropne i nadpobudliwe dzieci.
Miała wrażenie, jakby cała klasa miała ADHD, syndrom Touretta’a i słuchała podszeptów dybuka. Nie dawała sobie rady. Obniżyła swoje standardy i swoje oczekiwania. Niech tylko ten ostatni rok minie.
Pewnego dnia zrobiła jednak coś, czego do dziś się wstydzi. Zakradła się do gabinetu dyrektora pod jego nieobecność, by potwierdzić swoje przypuszczenia. Była pewna, że ma do czynienia po prostu z niezbyt inteligentną młodzieżą.
W archiwach dyrektora były wyniki testów na inteligencję. Sięgnęła po teczki uczniów i się zdziwiła. Większość – znacząca większość – miała IQ powyżej 128 punktów. Najgorszy zaś rozrabiaka w klasie okazał się geniuszem. Miał IQ na poziomie 145 punktów.
I wtedy pani Daugherty zrozumiała, że zamiast obniżać standardy i oczekiwania musi zwiększyć wymagania. Dawała dzieciakom trudniejsze zadania. Więcej od nich wymagała. Była stanowcza, ale też chwaliła efekty. I stało się coś niesamowitego. Klasa nieposkromiona została ujarzmiona.
Na końcowych świadectwach wszyscy mieli prawie najwyższe oceny. Pani Daugherty była dumna. Okazało się, że wystarczyło więcej wymagać i mocniej wspierać dzieciaki.
Po zakończeniu roku pani Daugherty spotkała się z dyrektorem. Z satysfakcją opowiedziała mu o swoim odkryciu. Miała oczywiście obawy, jak pracodawca odniesie się do tego, w jaki sposób dotarła do wyników IQ. Postanowiła jednak zaryzykować, w końcu przyniosło to bardzo dobry efekt. Poza tym i tak kończyła już pracę.
Dyrektor pochwalił nauczycielkę. Był zadowolony, Na koniec tylko zdradził pani Daugherty, że dane, do których dotarła, to nie wyniki testów IQ. W tabelce, którą nauczycielka odnalazła w gabinecie dyrektora i którą pośpiesznie przejrzała, zapisane były numery szafek uczniów z jej klasy.
Od numeru 121 do 145.”
Mocne, prawda? Ta anegdotka (bo nie, to nie jest historia prawdziwa) krąży podobno od lat, bo przypomina o czyhającej pułapce myślenia. Czasem łatwo bowiem nabrać się, że „ktoś jest skazany na sukces, bo spełnia jakieś wymogi”. Szczególnie łatwo, gdy mamy w tym zakresie fixed mindset i ufamy, że człowiek rodzi się z określoną inteligencją i już. Nic nie zrobisz. Jak masz dużo – super. Jak mało – sorry, masz przechlapane.
Na szczęście dziś wiemy, że mózg jest jak mięsień i można go trenować.
Autor „Virala” przywołuje jeszcze badania Roberta Rosenthala, który w 1964r. przeprowadził eksperyment w szkole w San Francisco, który zasadniczo udowodnił to, o czym jest historia pani Daugherty, że sukces nie zależy od inteligencji czy zdolności, ale od pokładanych oczekiwań i idących za tym zachowań – więcej wymagań, inspirujących zadań, uwagi nauczyciela, więcej wysiłku po stronie ucznia.
W tamtym eksperymencie powiedziano nauczycielom, że został opracowany pewien test, który wskazuje, które dzieci są tak wyjątkowe, że odniosą sukces w przyszłości. Po tym jak dzieci wypełniły test (zwykły na IQ) badacze wskazali na łapu capu (czyli losowo) te „wyjątkowe” osoby. Po dwóch latach ich wyniki potwierdziły wpływ oczekiwań.
Ciekawa rzecz.
A pamiętasz, jak Ci mówiłam o książce „Mindset” Carol Dweck? Tam jest pełno przykładów na to, jak mindset (sposób rozumowania wynikający z przekonań) nauczyciela wpływa na uczniów.
Szczególnie lubię historię (i ta jest prawdziwa) nauczycielki z Chicago, Marvy Collins, która uczyła „wyrzutki”, które były na bakier z nauką i nie tylko. Do jej klasy trafiali uczniowie, którzy mieli różne perypetie. Jeden zmieniał szkołę 13 razy w ciągu 4 lat. Kolejny dźgał ołówkiem inne dzieci i był wyrzucony z ośrodka zdrowia psychicznego. A jeszcze inny usunął z temperówki ostrze i ciął kurtki, rękawiczki czy czapki swoich kolegów z klasy.
No niełatwa ekipa.
Jednak Marva Collins miała swoją tajną broń. Wierzyła bowiem, że intelekt i talent można rozwijać, a do tego fascynował ją proces nauki. I zarażała tym „swoje” dzieci.
Na dzień dobry mówiła krótko: „Wiem, że niektórzy nie potrafią się podpisać, nie znają alfabetu, nie potrafią czytać. Obiecuję, że to się zmieni. Nikt z Was nigdy nie zawiódł. Szkoła zawiodła Was. No cóż, żegnaj porażko. Witaj sukcesie. Będziecie czytać trudne książki. Będzie pisać codziennie…Ale musicie pomóc mi, bym ja pomogła Wam. Jeśli nic nie dasz, nic nie otrzymasz. Sukces nie przyjdzie do Ciebie. Ty musisz pójść do niego.”
Nie muszę chyba dodawać, że dzieciaki wymiatały i były przedumne, że czytają mądre książki, bo „od tego rośnie ich mózg”.
Niezła inspiracja, prawda?
Bądźmy dla siebie łagodni,
Marta