Kilka dni temu miałam okazję zmierzyć się kolejny raz z moim wstydem. Pokazałam na forum swoje bebechy i nie uciekłam. Przeżyłam.
Z czym kojarzy się Tobie wstyd? Mnie z czymś niemiłym. Ze ściśniętym brzuchem. Z falą gorąca przepływającą przez całe ciało. Z poczuciem zatkania.
„Jak możesz być taki/taka, wstydź się!”, „Ty chcesz to zrobić? Nie wstydzisz się?” Albo „Znaj swoje miejsce w szeregu, tak się pchać…wstyd!”. Słowa wypowiadane na przestrzeni lat przez różne osoby potrafią zostać z nami na długo.
Wstyd pojawia się wtedy, gdy boimy się odsłonić lub zrobić coś nowego, bo:
KTOŚ SOBIE COŚ O NAS POMYŚLI.
Ten temat siedzi we mnie od jakiegoś czasu i z pomocą uporządkowania niektórych rzeczy przyszła mi Brené Brown, która od lat bada odwagę, wstyd, wrażliwość i empatię. Jej odkrycia mają siłę zmienić świat. Gdyby świat nie bał się tego słuchać.
Oto jej słowa: „Definiuję wstyd jako bolesne odczucie lub doświadczenie polegające na tym, że wierzymy, że jesteśmy wadliwi i dlatego niegodni miłości i przynależności – coś, czego doświadczyliśmy, zrobiliśmy lub nie zrobiliśmy, czyni nas niegodnymi połączenia.”
Od czasu do czasu przypominam sobie gorsze chwile jako menedżer, pamiętam swoje wpadki, nieporadne słowa, błędne decyzje. I czasami czuję wstyd. Taki ogromny, zalewający wstyd. I myślę sobie, Boszzzzz i ja szkolę? Robię livy o byciu menedżerem? Ja??? Tyle razy poniosłam porażkę. I ja śmiem radzić innym? Jak to?
Na szczęście zaraz potem przychodzi do mnie taka myśl, że czas sobie wybaczyć i ruszyć dalej. Tłumaczę sobie, że błędy, nieporozumienia, porażki to tylko urywek mojej drogi i to całkiem niewielki.
Przypominam sobie lata poświęcone na naukę, wszystkie podyplomówki, kursy, szkolenia. Tony przeczytanych książek. Całą masę pozytywnych rzeczy, które zrobiłam jako szefowa swojego zespołu. Jako trener menedżerów. Jako koleżanka z zespołu. Jako człowiek.
Przyglądam się sobie i widzę ile dobra zrobiłam, ile dałam wartości i przypominam sobie wszystkie pozytywne opinie innych ludzi na moj temat. Zaczynam doceniać siebie i dziękować za dokonane wybory. I myślę sobie wtedy, że osiągnę wiele. Że jestem zdolna. Że dam radę. I wtedy pojawia się ten drugi głos…
Brené mówi, że wstyd ma dwie taśmy, dwa głosy. Pierwsza jest taka:
„NIE JESTEŚ WYSTARCZAJĄCO DOBRA/DOBRY.”
Za każdym razem, gdy chcesz się odważyć, aby zrobić coś ważnego, trudnego, nieoczywistego, to właśnie ten głos pojawi się w Twojej głowie, gdy przychodzi wstyd. To on przypomni Ci o porażkach, o niewykonanych zadaniach, nawykach, które czekają, aż je wyrobimy. I trudno się sprzeczać z tym głosem, bo przecież mówi prawdę.
A jeśli wykonasz kawał dobrej roboty i zrozumiesz, że ten szpetny głos nie mówi całej prawdy o Tobie, to wstyd włącza drugą taśmę. Co jest tam nagrane? Co mówi ten drugi głos?
„ZA KOGO TY SIĘ UWAŻASZ?”
Jakim prawem myślisz sobie, że Tobie się uda? Że zrobisz coś niezwykłego? Że jesteś wyjątkowa/wyjątkowy? Jest przecież tyle innych osób…
I robimy to sobie sami, bo jesteśmy swoimi największymi krytykami. Jeśli się nie przypilnujemy, to może się okazać, że sabotujemy się prawie każdego dnia. W ciszy. W samotności. W swojej głowie…
BO JESTEŚ SWOIM NAJWIĘKSZYM KRYTYKIEM…
Jak pisałam wyżej, ostatnio miałam okazję po raz kolejny zmierzyć się ze swoim wstydem. Kilka dni temu byłam na konferencji, gdzie zgodziłam się wziąć udział w sesji demo pokazującej pewne (bardzo skuteczne, jak już wiem) narzędzie coachingowe.
A to oznacza, że siedziałam na scenie, a 150 osób patrzyło się na mnie i słuchało, jak opowiadam, że nie potrafię wyrobić w sobie nawyku zadbania o zdrowe odżywianie podczas podróży do klientów na szkolenia. Ja, coach, trener, blogerka pisząca o małych krokach. Tak, ja.
Bo tak jest. Robię bardzo dużo małych kroków. Wypracowałam w sobie ogromne zmiany. Ale proces trwa. To nie koniec misji. Jeszcze w kilku sytuacjach moja samodyscyplina stoi za drzwiami, bo jej nie wpuściłam do domu. Wciąż mam momenty, gdy mówię sobie:
A DOBRA, TO OD JUTRA
I w to jutro mówię sobie znowu, a „to od jutra”. I tak mijają dni, tygodnie, a mój nowy nawyk patrzy na mnie drwiąco i mówi – „To co? Od jutra?”
I gdy zostałam poproszona o wzięcie udziału w demo, to poczułam ukłucie wstydu. Jak to? Tak całemu światu opowiedzieć o swoich słabościach? A w drugiej sekundzie sama sobie powiedziałam, właśnie dlatego to zrobię, bo się wstydzę. I nie wierzę, że jestem jedyną osobą na świecie, która ma taki problem. Pomogę sobie, pomogę innym. I pomyślałam, że już nie chcę, aby wstyd dyktował mi warunki. I poszłam. Przeżyłam. Mimo braku wewnętrznego komfortu.
I wykorzystałam tę sesję dla siebie na maxa. Zrozumiałam się jeszcze bardziej, bo potrzebowałam tej zewnętrznej perspektywy. I niech mi ktoś powie, że coaching nie działa.
A potem pomyślałam, że napiszę o tym post. I wtedy to już na pełnej petardzie obnażałam swoje słabości publicznie. Nie, no żartuję. Ale dałam z siebie dużo. Dużo więcej niż pozwoliłabym sobie kilka lat temu.
Tak naprawdę, dlatego o tym piszę. Żeby było głośno o wstydzie. Bo lubię pisać o niewygodnych rzeczach, które są w nas, ale mają słaby PR i zazwyczaj nie chcemy o tym mówić na głos. A mówienie o nich jest kluczowe dla naszego zdrowia.
Lubię obnażać nasze słabości, bo tak odbieram im moc osłabiania nas.
Znowu odniosę się do Brené Brown (posłuchaj jej wystąpień na TEDx Houston i następnych, a zrozumiesz moje zauroczenie). Ona zbadała, że
WSTYD WYRASTA W TAJEMNICY, W CISZY, PRZY AKOMPANIAMENCIE OCENIANIA.
Gdy wstydzimy się siebie, to myślimy, że jesteśmy niepełnowartościowi. Niegodni zaufania. Wadliwi. Boimy się robić rzeczy, które uważamy za nienormalne. A w zasadzie tego, że ktoś oceni, że one są nienormalne.
Że będziemy oceniani.
Boimy się porażek, boimy się odsłonić i pokazać naszą wrażliwość, naszą ludzkość, nie chcemy ujawniać naszej niedoskonałości, bo inni sobie coś o nas pomyślą. Że z nami jest coś nie tak.
POMYŚLĄ, ŻE JESTEŚMY SŁABI.
Kisimy wszystko w sobie, hodując frustracje, niepewność i strach przed działaniem.
A PORAŻKI SĄ NORMALNE.
NASZE OBAWY SĄ NORMALNE.
A WRAŻLIWOŚĆ I DZIAŁANIE MIMO STRACHU JEST AKTEM ODWAGI.
Jeśli mnie znasz, czytasz, oglądasz, to wiesz, że lubię pisać i mówić, że błędy są normalne, a porażka dowodem na to, że próbujesz.
Lubię pisać o tym jacy jesteśmy niedoskonali, a najbardziej lubię pisać o tym, że to jest absolutnie normalne.
KAŻDY Z NAS MA SKAZĘ. I TO JEST OK.
Wiesz, ja wciąż uczę się jak wybaczać sobie swoje błędy. Nie zawsze jest lekko. Trenuję jak być łagodną dla siebie, ale mam jeszcze aspekty, gdy mam spięte szelki. I drapię się w głowę: „Co mnie powstrzymuje przed poluzowaniem tych szelek?”, „O czym zapominam?”, „Czego potrzebuję się dowiedzieć o sobie, aby się uwolnić?”
Lubię siebie. Uważam, że jestem wartościowa. Wiem, że mogę dużo dać innym. Dlatego nie pozwalam strachom powstrzymywać mnie przed zmianą na długo. Gdy zaliczam doła, to szybciej się podnoszę i idzie mi to o wiele sprawniej niż kiedyś, bo wiem teraz, że to normalne. A po każdym upadku, otrzepuję kolanka, poprawiam koronę i jadę dalej 😉
Mówię o tym, bo liczę, że dzielenie się swoimi obawami, refleksjami i doświadczeniami, pomoże Ci w jakiś sposób. Że razem będzie nam raźniej. Lżej. Normalniej.
BO GDY COŚ JEST NORMALNE, TO PRZESTAJE BYĆ STRASZNE.
Wtedy można o tym mówić, zrozumieć i ujarzmić.
A dzięki temu – współpracować ze sobą samym. I żyć pełniej. W zgodzie z innymi.
BYĆ SZCZĘŚLIWSZĄ OSOBĄ.
Życzę Ci tego i sobie również.