Kilka lat temu poleciałam do tropikalnej części Australii do mojej przyjaciółki. Cudownie tam, choć trafiłam na zajebiście niefartowną pogodę. Wyobraź sobie, że na 14 dni kiedy tam byłam, przez jedenaście padał mniej lub bardziej deszcz. A to była pora sucha. Lipiec. Tubylcy drapali się w głowę, bo nie pamiętali takiej pogody.
Ale i tak było wspaniale, bo z Justyną zawsze tak jest, a do tego przygotowała dla mnie tyle atrakcji, że szok. Mieszkałyśmy w lesie tropikalnym, byłyśmy w australijskim teatrze, trzymałam koalę na rękach, widziałam spektakl aborygeński i stałam po kolana w oceanie pijąc poranną kawę… najs…
Szczerze mówić, nigdy nie miałam w planach lecieć do Australii. Poleciałam tylko z tęsknoty za Justyną. I nie żałuję ani minuty, ani złotówki, ani dolara.
Któregoś dnia poszłyśmy do jednej z jej koleżanek do domu na obiad. Ta dziewczyna pochodziła z Kanady i mieszkała w Australii ze dwa lata. Uczyła nurkowania, jeśli dobrze pamiętam. Ogromnie miła, taki typ człowieka, co to go lubisz od „dzień dobry”.
Gawędziłyśmy sobie przyjemnie i w sumie nie kojarzę, dlaczego, ale opowiedziałam jej, że mam takie świetne koleżanki w Polsce, z którymi raz do roku latamy w różne miejsca na przedłużony weekend. Ona tak na mnie dziwnie się spojrzała, że aż pomyślałam, że coś mówię nie tak po angielsku. Co jest całkiem prawdopodobne, bo rzadko „spikam”. Ale nie. Justyna dała znaka, że jest ok.
Kontynuuję zatem, że ostatnio byłyśmy w Rzymie, że wynajęłyśmy mieszkanie i łaziłyśmy całe dnie napawając się włoskim powietrzem. Ona dalej patrzy dziwnie. Ja zaczynam wątpić, ale opowiadam dalej. Że byłyśmy tam 3 dni z hakiem i bateryjki naładowane, jak nowe.
Teraz ona już wlepia się we mnie i pyta: „Byłyście tam tylko 3 dni? To, ile tam leciałyście?”
Teraz zwątpiłam maksymalnie. Patrzę się na nią i odpowiadam niepewnie: „Nie wiem, ok. 2 godzin.”
I wtedy ona cała w szoku i wykrzykuje w totalnym niedowierzaniu: „2 godziny i byłyście w innym kraju!!!?”
Dopiero do mnie dotarło…Ona pochodzi z Kanady, mieszka w Australii, więc dla niej wylot do innego kraju to zabawa na cały dzień.
Co jakiś czas przypomina mi się ta historia, gdy myślę, że coś jest dziwne.
Bo to oznacza tylko tyle, że jest dziwne dla mnie. Bo może jeszcze nie znane, spoza mojej perspektywy albo w ogóle z innej bajki.
Wtedy łatwiej mi włączyć ciekawość. A i ego ma przyjemniejsze lądowanie, gdy okazuje się, że w jakiejś sprawie nie miałam racji, bo nie znałam innej perspektywy, nie widziałam całego obrazka, bo nie zadałam ważnych pytań.
Myślę, że warto o tym przypominać.
Dziwne i normalne nie istnieje. Istnieje tylko nasza interpretacja. A nad nią mamy totalną kontrolę. I możemy ją zmieniać.
Jeśli tylko chcemy i potrzebujemy.
Bądźmy dla siebie łagodni,
Marta