Zdarza mi się słyszeć od uczestnika szkolenia z asertywności, że czasem trudno być asertywną osobą, bo trudno mówić o swoich potrzebach. Żeby kogoś nie urazić. Żeby nie wszczynać kłótni. Żeby nie wywoływać wilka z lasu.
Trudność polega również na tym, że często nie zastanawia się nad swoimi potrzebami. Skupia uwagę na tym, by pomóc innym, albo bardziej dosadnie: być takim ogarniaczem czyjegoś życia. Bo tak był nauczony, bo tak środowisko wymagało, bo tak się przyjęło.
I po prostu ta osoba czasem ma dość. Dość tego, że za kogoś coś robi. Dość tego, że ktoś jej nie docenia. Dość tego, że ktoś nadużywa jej uprzejmości. Zaczyna orientować się, że to przecież nie o to w życiu chodzi.
Przychodzi otrzeźwienie, że przecież ma własne życie. I czas o nie zadbać. I odpuścić życie za kogoś. Bo swoje trzeba przeżyć.
I tu robi się miejsce dla asertywności.
A to jest droga. Dość zawiła, kręta i z wertepami. Pot, krew i łzy, jak to mówią. Bo świat nie rozumie od razu nowo budowanej umiejętności. Obraża się. Odwraca się plecami. Obgaduje.
Tyle, że świat ma prawo do tego. Bo każdy reaguje jak chce. A my mamy prawo nie reagować na to. Przeczekać i dać światu chwilę do przyzwyczajenia się do naszego nowego oblicza.
Po tej podróży zostaną z nami tylko Ci, którzy są warci naszej energii. Reszta odejdzie.
I dobrze.
A my sobie możemy pogratulować zabójczego maratonu. Bo jak każdy wysiłek, po drodze boli niemiłosiernie, ale bywa satysfakcjonująco przy mecie.
Na grupie Asertywnie z Martosferą ćwiczymy w drobnych kroczkach asertywność. Zapraszam!
Bądźmy dla siebie łagodni,
Marta