W zależności od środowiska uczono nas od dziecka, że przyznawanie się do błędów:
👉 jest dla frajerów, których przyłapano na gorącym uczynku lub
👉 prawidłowym zachowaniem ludzi godnych zaufania.
Nauk tych różnie udzielali różni ludzie. Rodzice, starsze rodzeństwo, koledzy z podwórka czy ze szkoły, nauczyciele, przypadkowo spotykani ludzie na wyjazdach …
Oba stwierdzenia są przekonaniami zakorzenionymi w nas często od małego i jest trudno je wyplewić. Jedno jest budujące, drugie ograniczające. Jedno warto wyplewić, drugie jest całkiem ok 🙂
I to ostatnie zdanie też jest przekonaniem – moim.
Czasami w ogóle trudno zdać sobie sprawę z tego, że te dwa powyżej, to tylko przekonania, a nie fakt.
Skąd to się wzięło?
Kto pamięta, jak koledzy wyśmiewali się w podstawówce, żeś mięczak, bo chciałeś przyznać się, że to Ty stłukłeś to okno, niechcący grając w piłkę.
Albo choćby ktoś Cię przypalał ogniem, to nie powiedziałaś prawdy, co się stało, że wszystkie lalki mają nierówno obcięte włosy, bo skoro nikt Cię nie widział z nożyczkami, to jesteś kryta 😉
Pół żartem, pół serio, ale coś w tym jest, prawda?
A może rodzice przeprowadzali z Tobą poważne rozmowy i tłumaczyli, że trzeba się przyznać i wziąć na klatę konsekwencje, bo to jedyne słuszne zachowanie w Waszej rodzinie?
I tak sobie te przekonania w nas rosną. I może Cię to zdziwi, ale jedno czy drugie przekonanie może mieć niebagatelny wpływ na to, jak zarządzamy naszym zespołem.
Wyobraźmy sobie szefa Wiktora. Szef Wiktor niechętnie mówi o swoich porażkach. Boi się, że ktoś nazwie go frajerem, albo powie, że nie powinien być szefem. Więc wkłada sporo wysiłku, aby ukryć to, co się mu nie udaje. Zawsze jest jakiś powód. A to komputer się zaciął, a to telefon się rozładował, a tu korki na mieście i nie zdążył na spotkanie. Za to lubi opowiadać o swoich sukcesach, rzuca cyframi, nazwiskami i miejscami, które robią wrażenie, podkreślając swoją inteligencję i spryt.
Dodatkowo, jest czujny jak ważka i za każdym razem, gdy ktoś popełni błąd, natychmiast szuka winnych, oczywiście siebie nie wliczając. W końcu, porządek musi być!
Jednak szef Wiktor przeżywa frustracje, bo jego zespół nie wymyśla niczego nowego! Są pasożytami, żyjącymi na jego wątłej ze stresu piersi. Kiedy nawet zmusza ich deadlinem, nikt nie przesyła projektu zmian do rozpatrzenia… ehhh, wszyscy do zwolnienia!
A teraz wyobraźmy sobie szefa Adama. Szef Adam przyznaje się do błędów, przeprasza i tłumaczy co się stało.
Wewnętrznie często wije się wtedy z bólu i wstydu, ale decyduje, że warto, bo gra zespołowo. Zdaje sobie sprawę z tego, że zespół chętniej naśladuje to co on robi, aniżeli wykonuje polecenia nie mające potwierdzenia w rzeczywistości.
Tym samym uczy swoich ludzi, że popełnianie błędów jest normalnym procesem. Bolesnym, ale normalnym. Zachęca ich do wyciągania wniosków, uczenia się i dyskutowania, co można zrobić inaczej.
Buduje atmosferę zaufania, w której można pokazać swoje pomysły, podzielić się spostrzeżeniami czy pytać o informację bez strachu, że ktoś w zespole oceni, że się człowiek zbłaźni, że straci reputację.
Brzmi jak bajka?
Może, ale są tacy szefowie. Tworzą taką atmosferę zaufania, kreują środowisko, w których ludzie chcą podejmować ryzyko, aby kreować nową rzeczywistość i nie boją się porażek, bo nie są za nie oceniani.
Mając to bezpieczeństwo, robi się miejsce na kreatywność i innowacyjność. Bo one powstają tylko w procesie prób i błędów.
Szef Adam to wie i zaczyna od przyznawania się do swoich błędów i mówienia o swoich porażkach.
Boli go to, drażni i frustruje, ale warte jest swojej ceny.
Porażki, błędy, obawy – to są sprawy LUDZKIE, a SZEF TEŻ CZŁOWIEK. Dajmy sobie prawo do tego. Po prostu. Nauczmy się o nich mówić, w taki sposób, aby traktować je jako lekcje…
Bądźmy dla siebie łagodni,
Marta