Liliputek spędził na naukach u Pana Mędrca kilka dobrych tygodni.
W końcu po wielu testach, egzaminach i czasami łzach rozpaczy, otrzymał drewniany Certyfikat. Teraz szedł dumnie spoglądając na tabliczkę. Przycisnął ją mocno do swojego liliputkowego serduszka. Kilka miesięcy ciężkiej pracy nad sobą opłaciło się. Mógł powiedzieć o sobie, że jest asertywnym Liliputkiem. W końcu miał na to dowód i trzymał go w ręku. Pomyślał, że już niebawem rozwinie skrzydła.
Zapragnął marzyć. Ale tak marzyć, aby się nie bać. Tak marzyć, aby cieszyć się drogą spełniania tych marzeń. Tak marzyć, aby realizować to, co sobie wymarzy.
A marzyło mu się członkostwo w Tajemnym Gabinecie Spraw Niezwykłych. To było coś. Towarzystwo godne szacunku i miejsce, w którym każdy chciał być.
Prawie poczuł, że mógłby podjąć starania, aby tam się dostać. Wiedział wprawdzie, że to niełatwa sprawa i trzeba być absolutnie wyjątkowym, aby zostać tam przyjętym. Wymagania były srogie. Po pierwsze trzeba było być proaktywnym i samemu zabiegać o to miejsce. A Liliputek dotąd nie miał odwagi, ani przekonania, że jest odpowiednim stworkiem do Gabinetu. Dodatkowo była cała lista wskazań i zaleceń do wykonania. Długa lista. Kiedyś, gdy ją czytał po raz pierwszy, spłakał się przy drugiej linijce, bo nie zdałby egzaminu już przy wejściu. Ale dziś…
Dziś szedł dumnie wyprostowany, skoncentrowany na aplikowaniu do Gabinetu. Gdy przybył na miejsce, spojrzał na ogromne schody, które wprost mu mówiły, że jest za mały na to, aby się tam wspiąć. Liliputek zląkł się i spojrzał odruchowo na swój cień. Zdziwił się ogromnie, bo go nie zobaczył. Rozejrzał się nerwowo i szukał wzrokiem tego swojego, szarego i małego odbicia, które zawsze mu towarzyszyło. Nie ma. Podrapał się po nosie. Podniósł jedną nogę, potem drugą. Dalej nie ma. Obejrzał się za siebie i podniósł brew ze zdziwienia. Jego cień, jego własny cień, był cztery metry dalej i nie reagował na przywołania. Liliputek podszedł do niego i powiedział krótko:
– Chodźmy, schody same się nie wejdą.
Jednak cień w odpowiedzi podniósł swoją rękę i popukał się w szare czoło. Liliputek spojrzał na swoje dłonie i tym razem przeraził się nie na żarty, bo jego ręce były w kieszeni. Kto zatem puka się w czoło? Powtórzył swe słowa:
– Chodźmy. – I dodał słabszym już głosem. – Schody same się nie wejdą.
Cień odwrócił się i odpełzł jeszcze dalej. Liliputek podążył za nim i powiedział na głos do siebie. – Co jest?
– Liliputku, daj spokój. – Usłyszał – Wracajmy do domu. Może jeszcze trzeba inne studia skończyć, zanim tam wejdziemy.
– Kto to mówi? – Liliputek rozejrzał się w panice. Nikogo nie było.
– Liliputku, jeszcze jesteś za głupiutki, aby się tam wspinać. Raptem kilka tygodni u Pana Mędrca i już się wyrywasz do lepszego. Wracajmy, to nie miejsce dla nas.
– Kto to mówi? – powiedział zdenerwowany.
– Pamiętaj, że jesteś tylko małym zlęknionym Liliputkiem, który nasłuchał się, że może więcej. Ale prawda jest taka, że nie możesz.
Liliputek zasmucił się słysząc te słowa. Jakby ktoś siedział w jego głowie. Sam przecież tak o sobie myślał jeszcze nie tak dawno temu. Obejrzał się po raz kolejny i zmrużył oczy, aby nastawić ostrość widzenia. Nic. Nadal niczego nie widział. W końcu spojrzał na swój cień.
– To Ty? Ty do mnie mówisz?
– A widzisz tu kogoś innego? – odparł Cień.
– Jak to się dzieje? Kim jesteś?
– To ja. Znaczy Ty. Tylko, że tu na ziemi, zrobiony na szaro.
– Ale dlaczego tak mówisz? Dlaczego wypowiadasz te przykre słowa?
– Liliputku, oboje świetnie Cię znamy. Nie wmówisz mi, że nagle stałeś się kimś innym i teraz jesteś gotów podbijać świat. Nie ze mną te numery. Jestem z Tobą już 257 lat. Znam Cię dość dobrze. Mnie nie oszukasz. Innych zresztą też nie. Spójrz na siebie. Myślisz, że jesteś wyjątkowy, bo masz w ręku drewno z napisem „Certyfikat”? Musisz się jeszcze dużo uczyć, aby startować do Gabinetu.
Liliputek znów posmutniał, ale trudno było nie przyznać racji. Co on mógł? Przecież to racja, że nikt się nie zmienia tak hop siup. Co on sobie w ogóle myślał? Że co? Że nagle obudzi w sobie bojowe zwierzę i powalczy o siebie. Żenada. Cały ten czas z Panem Mędrcem to czas stracony. Ehh… Jaki on jest głupi! Jaki beznadziejnie naiwny! Ma normalnie chyba w genach wryte, że jest żałosnym nieogarem.
Poczuł łzy złości napływające do oczu. Tyle czasu zmarnował, bo uwierzył, że może chcieć więcej. Nigdy się nie nauczy. Jest tylko zwykłym Liliputkiem i nie ma co się czarować, że będzie inaczej. Jejku!
Odwrócił się na pięcie od schodów i potuptał do domku. Cień tym razem posłusznie szedł obok niego.
Po godzinie rozmyślań Liliputek ocknął się i spojrzał w bok.
– Hej, a kim Ty właściwie jesteś? Jak mam Cię nazywać?
Cień odchrząknął.
– Jestem Wewnętrzny.
– Wewnętrzny?
– Tak. Krytyk Wewnętrzny.