Liliputek opadł wycieńczony na kanapę. Jezusicku, pomyślał. 3 pensje, stos książek, podkrążone oczy. A ja nadal nie wiem co mnie uszczęśliwia.
Wyjął z szafy worek pokutny, nałożył na siebie i siedział w zadumie. Niedobry Liliputek, pomyślał. Nieporadny. Głupiutki. Ehhhh….A może ja nie zasługuję na to całe szczęście?
Zbolałym pociągnięciem ręki otworzył Twarzoksiążkę. Przeglądał zdjęcia znajomych. Na każdym uśmiechnięte twarze, niesamowite miejsca, wszędobylska radość. Jak to jest, że oni wszyscy są szczęśliwi, a ja nie? Ojoj, ale ze mnie kruche stworzonko pomyślał. Miał 257 lat. Nie czuł się staro, ale młodzieniaszkiem też nie był.
Jak to możliwe, że przez całe życie pomagał innym, naginał się, robił co mógł, aby innym było dobrze… a o sobie zapomniał, na własne życzenie. Jak można być takim frajerowatym Liliputkiem?
Wstał ociężale i podszedł do lustra. Spojrzał na siebie. Ale lipa, pomyślał. Ale zaraz przypomniał sobie ćwiczenie z książki, którą czytał niedawno. Zamknął oczy. Wyobraził sobie, że zaraz je otworzy i zobaczy swojego najlepszego przyjaciela i pomyśli o nim, jak nie o sobie.
Otworzył szybko oczy, zamrugał kilka razy i spojrzał na siebie, tak jak nigdy dotąd nie patrzył. Łagodnie. Z sympatią, lekkością i empatią. Pomyślał: Nie, nie lipa. Tam, po drugiej stronie lustra, jest Liliputek, który szuka swojego szczęścia. Serdeczny dla innych, uśmiechający się do przyjaciół, wspierający. Czuł się jak bohater wybudzony ze snu. To nie jest lipa. Czuł wzburzenie, ale i nową energię. Dlaczego mam się karać za to, że chciałem dobrze? Dlaczego mam źle o sobie myśleć, skoro nigdy nie chciałem skrzywdzić nikogo? Dlaczego mam się uginać pod ciężarem wyrzutów sumienia, skoro szukam swojego szczęścia? I pomyślał, że jedna rzecz może uratować go przed samym sobą. Spojrzał odważnie w lustro, wyczekał chwilę, uśmiechnął się i powiedział wyraźnie na głos:
Wybaczam sobie.