Tydzień temu nie miałam weny na wtorkowy post. I w komentarzu na FB pojawiła się ciekawa propozycja na kolejny temat. „Kiedy zrobić sobie przerwę od pracy” Mirka napisała: „Lub napiszesz nieco o granicach obowiązkowości, kiedy jeszcze nie odpuszczać, a kiedy stanowczo trzeba.”
Hmhmhmh, pomyślałam, świetny temat!
Przyznam, że nie wierzę w złote środki. Uważam, że każdy ma swój kontekst i swoje magiczne tricki. Dlatego podzielę się swoim doświadczeniem, a Ciebie proszę dorzuć coś od siebie 😊
Patrzę na sprawę wykonywania zadań w taki oto sposób. Najpierw konieczne dla mnie jest odpowiedzieć sobie na pytanie: „Dlaczego coś mam zrobić?”, czyli szukam swojej wewnętrznej motywacji. Bez tego nie wytrwam. Wiem, bo próbowałam 😉 a następnie zastanawiam się co da moje działanie i czym ono ma być, czyli innymi słowy „Po co to robię?” lub „Do czego zmierzam?” i dopiero wtedy nazywam „Co chcę zrobić?”.
Za każdym razem, gdy nieprawidłowo zidentyfikowałam swoją motywację (moje DLACZEGO?), albo moje PO CO? i CO? po drodze, przy najmniejszym wertepie, mówiłam „papa celu”. Tym bardziej, że jako rasowy Wizjoner w stylu myślenia, czyli osoba, która nakręca się na początku projektu, mam totalne opory, by wytrwać do końca.
I to wymaga ode mnie ekstra wysiłku. Więc nauczyłam się poświęcać sporo czasu na początku, by dobrze się skalibrować. Jak nie widzę dobrze, jak moje działanie przybliży mnie do realizacji moich wewnętrznych celów, to nie ruszam … wiadomo czego 😉.
Po drodze, aby odnaleźć tę mądrość, musiałam odrobić zadanie domowe pod tytułem ustalenie co jest dla ważne w życiu, jakie mam wartości, jak moje codzienne działania mają się do nich i jak to wpływa na mnie.
Z pewnością polecam Pani Swojego Czasu (PSC), Marie Forleo oraz Ewa Chodakowska.
Te trzy panie wlały mi oleju w głowę i nauczyły, że osiąganie celów to działanie krok po kroku.
I cały czas uczę się odpuszczać to co nieważne. Jak coś nie służy mi w moich celach, ani nie pomaga bliskim mi osobom, to uczę się rezygnować. Bo nie da się wszystkiego zrobić. I tu ważna jest asertywność, również do siebie.
W porządku, to teraz pytanie kiedy robić te kroki, a kiedy odpuszczać, gdy już robię, to co ważne dla mnie lub zdecydowałam, że warto to robić.
Zaobserwowałam u siebie następujące fazy:
1. WOW – mogę wszystko, dajcie mi góry, przeniosę je w sekundę!
2. Jest OK, zwykły dzień jak co dzień
3. MASAKRA!!! Mam przesyt! Zaraz schowam się pod kamień!
Myślę, że oczywistym jest, że w fazie nr 1 nie potrzeba mi dodatkowej energii – w tej fazie, to wręcz muszę się hamować i kategorycznie robić przerwy, bo wiem, że zaraz się wypalę i wpadnę bezpośrednio w fazę nr 3.
Faza nr 2 jest tą fazą, gdzie ważne u mnie jest trzeźwe myślenie – to tutaj korzystam z wiedzy, że motywacja jest płocha i niestabilna (ta z fazy nr 1). Że prawdziwa magia kryje się za niepozornym rozpoczęciem działania, nawet, gdy się nie chce.
Bo po kilku minutach już dostajemy zastrzyk energii i wiśta wio! Do przodu! Co zatem robię, by zacząć działanie? Po prostu zaczynam robić. Gdy zanadto myślę, zamiast robić, to zazwyczaj znajdę milion wymówkę, by jednak nie robić. Więc staram się nie myśleć i to jedyny czas, gdy jestem dumna, że nie myślę 😉
Druga sprawa jest taka, że mam swoją ściankę 50 pierwszych kartek, one pomagają mi skoncentrować myśli – tutaj o tym pisałam.
Ach, jeszcze robię tak, by mieć możliwość osiągać mini sukcesy. To daje potężnego kopa do działania. Oczywiście, każdy sam definiuje sukces 😊
Dalej, mam świadomość, że jeśli będę odpuszczać bez porządnego powodu, to decyduję, że mój cel oddala się o ten czas, który przepuszczam. I czasami odpuszczam, biorąc na klatę konsekwencje. Staram się jednak, żeby nie przeginać. Przynajmniej nie w tej fazie.
Stałam się fanką małych kroków. Kiedyś nienawidziłam. Coś musiało być tu i teraz, albo do widzenia! A dziś? Dziś drobny kroczek tu, drobny kroczek tam i nawet nie zauważam, gdy rośni mi takie całkiem duże COŚ 😊
A kiedy uważam, że warto przestać działać? Kiedy czas na przerwę? Gdy czujesz, że tracisz z oczu swoje ważne COŚ, masz przesyt i nie czujesz bluesa do tego, co robisz lub gdy fizycznie już nie domagasz – czyli nawet Twój organizm wywiesza białą flagę. Wówczas przychodzi faza nr 3. Staram się do niej nie dopuszczać, ale nie umiem jeszcze robić przerw, gdy mam flow. Bo jak wpadnę w zadanie, które mnie uskrzydla, to po mnie!
W fazie nr 3 – to jest moment, gdy wszystko przytłacza, a żadne racjonalne argumenty nie pomagają. Wówczas mam czas zombie (fraza zapożyczona od PSC). Chowam się pod kocyk i nie istnieję. Albo odpalam TV i żyję serialowym światem. I lubię to też!
Robię tak, gdy czuję wewnętrznie, że cokolwiek bym zrobiła, będzie z błędem albo bez energii i długofalowo przyniesie mi straty.
I ta faza lubi się przeciągać, gdy się nie kontroluję. Zatem, kiedy nie mogę się wyrwać z objęć NICNIEROBIENIA, to wrzucam dowolny filmik z Marie Forleo i przechodzi mi jak ręką odjął. Tak ona działa na mnie.
Jestem ciekawa, co działa na Ciebie.
Bądźmy dla siebie łagodni, Marta